Zbliżamy się do szczytu, a spektakl Matki Natury zaczyna się jeszcze przed zachodem Słońca, a wszystko chyba przez chmury. Jedne o kształcie wyrazistych kłębów wpływają nisko od wschodu przez przełęcz Krowiarki i nie mogąc się wydostać piętrzą się nad masyw Jałowca. Nabierają przy tym rumieńców w blasku czerwieniejącego Słońca. Inne chmury przepływają od południowego wschodu ocierając się o masyw Babiej Góry. Mają one postać rozrywanej mgiełki, która napływa falami w kierunku północnego zachodu. Powyżej chmur mamy błękitne niebo, z niewielką ilością wysokich chmur. Niezwykłość tego zjawiska wzbudza zachwyt i znacznie spowalnia nasz marsz.
Chwilami tracąca na jaskrawości tarcza słoneczna chowa się za warstwą chmur, po czym wychodzi z nich dołem, co wygląda jak wschód Słońca, tylko widziany do góry nogami. Dolina poniżej wypełniła się po brzegi rozczochranymi chmurami. Godzina 20.30. Słońce zaczyna chować się za horyzont. Jego powiększona wizualnie tarcza blaknie. Pięć minut później widać już jego ostatni skrawek. Minutę później znika nam z oczu. Na sklepieniu horyzontu pozostaje jeszcze mariaż barw czerwieni przechodzącej w złoto. Powyżej niebo wytraca intensywność błękitu, który przechodzi powoli w szarość. Większość chmur zapadła w dolinę, tworząc bezkresne, rozszalałe morze, z którego wystaje tylko Diablak, na którego wierzchołku już stoimy.
Więcej zobaczysz i poczytasz w relacji: Nocne marki na Diablaku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz